Poznajcie Tulę - niewidomą kotkę, która całą sobą pokazuje, jak niezwykłym jest zwierzakiem. Właśnie tak - niezwykłym.
Bo można o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie "niepełnosprawna".

Tula i wszystkie podobne do niej zwierzaki codziennie opowiadają swoim opiekunom historie o odwadze, nadziei, radości i niezłomności. Usiądź, posłuchaj i czerp garściami, bo możesz dostać bardzo wiele.

I pamiętaj, że "najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu...".

sobota, 28 listopada 2015

wielki dzień.

Wczoraj był niezwykły dzień. Pełen emocji i wrażeń. Tula ma już za sobą najważniejsze weterynaryjne doświadczenie. Została wysterylizowana, ale przede wszystkim poddana zabiegowi wyczyszczenia oczodołów i zamknięcia powiek.


Od rana trwały przygotowania do tego wydarzenia. Trzeba było zacząć od spraw najważniejszych: wybór garderoby! ;)


Który lepszy?

Nasi facebookowi przyjaciele jednogłośnie orzekli, że fiolet i tylko fiolet! Na wszelki wypadek i tak zostały zabrane obydwa kubraczki.


Poza pierwszą (i daj boże jedyną) operacją Tula odbyła pierwszą, tak daleką podróż. :) 

Dla niewidomego kota jeżdżenie komunikacją miejską okazało się o dużo trudniejsze niż dla "zwykłych" zwierzaków. Mnóstwo nieznanych, bardzo głośnych dźwięków to przerażające doświadczenie. Na nic się zdał transporterek wyposażony w termofor i kocyk pachnący domem i wszystkimi przyjaciółmi. Było straaasznie. 

Na szczęście Tuli niewiele potrzeba do szczęścia. :) i szybko udało się znaleźć sposób podróżowania, który dziewczynie odpowiadał, a jednocześnie wzbudzał ogromny entuzjazm współpasażerów. Uspokajająco na Tulę działała rozmowa. Słysząc mój głos przestawała się trząść  i nawet zdarzało się zamruczeć! 

To jedna z tych niezwykłych rzeczy, których nie miałam okazji doświadczyć w obcowaniu z moimi Dużymi Kotami. Kontakt z Tulą jest na inny, odbywa się na zupełnie nowym dla mnie poziomie. Bardzo się cieszę, że udało nam się wypracować więź na tyle silną, że umiemy się porozumieć i (chyba obustronnie) sobie ufamy. 

W metrze Tula wzbudzała niemałe zainteresowanie. Wszyscy chcieli pogłaskać śliczne kociątko, dowiedzieć się co strasznego ją spotkało i... przede wszystkim poużalać się nad biedactwem. "Jaka biedna! Ojej, ale musi jej być ciężko! Ło matko i jak ona sobie poradzi? Pewnie wymaga bardzo dużo pomocy? Jak pani sobie radzi z taką bidulką?" i najsmutniejsze chyba: "ja bym się nie podjął opieki nad takim kotkiem"

Bedna to ona była. Już nie jest. Nie jest jej ciężko. Radzi sobie super. Nie wymaga pomocy. A ja z niczym sobie nie muszę radzić, za to mam mnóstwo pociechy z takiej kompanki. Słysząc to ludzie kręcili z powątpiewaniem głowami, ze współczuciem spoglądali na Tulę, a mi rzucali ukradkowe spojrzenia, które chyba były wyrazem ich przekonania, że brakuje mi piątej klepki. 



W wyprawie towarzyszył nam wujek Alex i jego kot. Razem raźniej, prawda? Dotarliśmy na miejsce chwilę przed czasem, więc przyszło nam odczekać swoje w poczekalni. Dzieciaki miały okazję uspokoić się trochę, oswoić z gabinetem i... zaprzyjaźnić. :)


W gabinecie pacjenci zostali zbadani, ich gotowość do zabiegów została potwierdzone przez doktor internistkę i potwierdzona przez chiruga. Asystentka zajęła się przygotowaniem sali zabiegowej, a my podpisaliśmy cyrografy, że zgadzamy się na wszystko. :) Tula i Pan Łapka musieli jeszcze odczekać chwilę, co byłoby pewnie łatwiejsze do zniesienia, gdyby nie przymusowa głodówka. 

Chirurg postanowił, że na pierwszy ogień pójdzie Pan Łapka. Gdy tylko padło zdanie o odjajczeniu kolegi, ten natychmiast postanowił wiać! i niech mi ktoś jeszcze powie, że zwierzęta nas nie rozumieją! :D

Na szczęście kastracja kocurów to ekspresowa i nieskomplikowana sprawa, więc nim się obejrzeliśmy było już po wszystkim, a Pan Łapka pomału dochodził do siebie. Jednak to oznaczało tylko jedno: nieuchronnie nadeszła wielka chwila Tuli. 


Przygotowania przebiegły szybko i sprawnie, nasza bohaterka zasnęła spokojnie a lekarze wzięli się do pracy. Towarzyszyłam jej do chwili, gdy chirurg zabrał ją do sali zabiegowej, po czym zostaliśmy oddelegowani na kilka godzin. Z doświadczenia wiem, że nie ma nic gorszego niż zdenerwowany właściciel w gabinecie w trakcie jakichkolwiek zabiegów na jego zwierzaku, więc wyrzucić się dałam. :) Poza tym, cieszę się, że mogłam zostawić swój skarb w najlepszych rękach i z pełnym zaufaniem. Takich lekarzy życzę wszystkim właścicielom.

Kolejnym punktem programu były ciągnące się godziny oczekiwania na wieści z gabinetu. o 16.00 z ulgą (mimo wszystko) odebrałam telefon, że Tula, już "zrobiona", dochodzi do siebie w towarzystwie zupełnie już przytomnego Pana Łapki.

Po ponownym przybyciu do gabinetu otrzymaliśmy same dobre wieści, zestaw zaleceń i leków do kontynuacji. Zastaliśmy tam zdegustowanego (bo ciągle głodnego!) Pana Łapkę i...

Mały-Wielki Zuch!

Pani doktor udzieliła wszystkich, niezbędnych wskazówek i informacji dotyczących opieki pooperacyjną nad naszym biedactwem, a niezawodna asystentka przygotowała wszystko do drogi powrotnej. Transporterek, który teraz był koniecznością, "świeży" termoforek, żeby nie zmarznąć i spis wiadomości, żeby nic nie umknęło. 

Tym razem Tula nie protestowała, gdy wiozłam ją w zamknięciu, w domu oczekiwał komitet powitalny złożony z wszystkich naszych futer. Tulę czeka teraz długa droga do odzyskania pełni zdrowia (i swobody), ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli. Mamy nadzieję, że zabieg położy ostateczny kres powikłaniom choroby i na zawsze zażegnamy zaślimaczone oczy i cieknący nosek. 

Trzymajcie kciuki!

***

Operacja odbyła się w naszym ulubionym Gabinecie Weterynaryjnym "Mokry Nosek", któremu pragniemy serdecznie podziękować.

lek. wet. Marzena Stanisławska i asystentka Kamila Hoszcz-Komar - jak zawsze spisały się na medal. Tula była zaopiekowana tak, jak tylko mogłam sobie wymarzyć. Czyli, jak wszyscy Wasi pacjenci. :) Za troskę, zaangażowanie i otuchę bardzo, bardzo Wam dziękuję. Jesteście wspaniałe i niezawodne.

Szczególne ukłony należą się znakomitemu chirurgowi, doktorowi Tomaszowi Kępińskiemu, który operację przeprowadził. Dzięki jego wiedzy i doświadczeniu zabieg poszedł sprawnie i bez komplikacji. Ogromnie dziękujemy za poświęcony czas i pracę włożoną w doprowadzenie pyszczka Tuli do porządku. 


1 komentarz:

  1. wszystko będzie dobrze.dr kępiński operował kiedyś mojego kota też tylko w innej lecznicy.jest dobrym chirurgiem.trzymamy kciuki za Tulę!

    OdpowiedzUsuń