Poznajcie Tulę - niewidomą kotkę, która całą sobą pokazuje, jak niezwykłym jest zwierzakiem. Właśnie tak - niezwykłym.
Bo można o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie "niepełnosprawna".

Tula i wszystkie podobne do niej zwierzaki codziennie opowiadają swoim opiekunom historie o odwadze, nadziei, radości i niezłomności. Usiądź, posłuchaj i czerp garściami, bo możesz dostać bardzo wiele.

I pamiętaj, że "najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu...".

wtorek, 25 sierpnia 2015

i że Cię nie opuszczę...

Pani Marta nie porzuciła swojej znajdy. Dzwoni, dopytuje co u małej słychać, zadeklarowała, że jeśli gmina wyprze się kota, to sfinansuje jego leczenie. Domu na horyzoncie wciąż nie widać, a zaprawieni w bojach kociarze kręcą głowami z rezygnacją. Twierdzą, że mimo niezaprzeczalnego uroku kociny i jej niezwykłej urody, może być ciężko znaleźć dla niej rodzinę.


Z jakiegoś powodu ludzie wyobrażają sobie, że opieka nad niewidomym, głuchym czy w inny sposób niepełnosprawnym zwierzakiem, jest równie skomplikowana, co nad niepełnosprawnym dzieckiem. Lubimy uczłowieczać nasze czworonogi, a szczególnie dobrze wychodzi nam w takich przypadkach.

Zupełnie nie potrafimy sobie wyobrazić, że dla psa czy kota brak łapy, wzroku nie ma większego znaczenia. One nie przejmują się estetyką, a do przeciwności przystosowują milion razy lepiej od nas.

Ludzie obawiają się "chorych" zwierząt. Boją się ich niepełnosprawności, tak, jak boją się niepełnosprawności u innych osób. Jeśli zwierzak nie widzi, nie słyszy, nie ma łapki albo oka, z góry traktowany jest niczym "wybrakowany towar". Z góry postrzegany jest jako "kłopot".

Tymczasem, kiedy przyglądam się Tuli, trudno mi dostrzec, czego jej brakuje. Wdzięku i uroku na pewno nie, urody też nie. Ani hartu ducha, odwagi, uporu... tego ostatniego ma nawet w nadmiarze. :)  Jest rewelacyjna! Kupiła mnie "od pierwszego wejrzenia" - chociaż w tej sytuacji może to nie najwłaściwsze słowo.

Już kilka dni temu pojawiła sie taka myśl, że a może... gdyby tak.. ?

Zastanawiałam się, myślałam, kombinowałam, ale nie udało mi się znaleźć dostatecznie dużej ilości wymówek i postanowiłam. Po raz pierwszy to ja zadzwoniłam do pani Marty, aby uzyskać jej błogosławieństwo - jako oficjalnej właścicielki naszego malucha.

Nie dało się nie odnieść wrażenie, że zapytana o zgodę na adopcję kociaka, pani Marta odetchnęłą z ulgą. Ja chyba też, bo mimo wszystko mogła mi odmówić. A przez te kilka dni, ta mała istotka kompletnie zawróciła mi w głowie. ;)

Mimo zgody pani Marty i wielkiej radości wszystkich zaangażowanych w spawę kociny, gdzieś z tyłu głowy pozostały mi obawy, czy podołam. czy dam radę zapewnić temu kociemu dziecku szczęśliwe i bezpieczne życie, odpowiednie do jej ograniczeń? Nie da się ukryć, że już sam fakt życia z dwoma niemałymi psami jest, jakby nie patrzeć, swego rodzaju zagrożeniem dla takiej kruszynki. I broń boże nie chodzi o to, że Psiaki miałyby CHCIEĆ ją skrzywdzić. Ale gdyby któryś z nich usiadł na niej? nadepnął na nią? Czy ona zdąży się nauczyć niewłażenia im pod nogi?

Dodatkowo trudno nie wziąć pod uwagę, że w naszym domu od przeszło roku walczymy z ciągle niedokończonym remontem. A przecież taki niewidomy zwierzak potrzebuje stałości (głównie w ustawieniu rzeczy w swoim otoczeniu), tak? Co będzie, jeśli za kilka tygodni cały świat, który zdąży poznać wywróci się do góry nogami?

Mimo wszystko, albo raczej na przekór wszystkiemu postanowiłam: wezmę Cię, kocie i dam Ci tyle ile zdołam. Obiecuję dostosować się do Ciebie na tyle, na ile będzie trzeba. Obiecuję zrobić wszystko, żebyś miała fajne, szczęśliwe życie z nami. 

1 komentarz:

  1. brawo za odwagę! masz złote serce. trzymam kciuki za malutką.

    OdpowiedzUsuń