Poznajcie Tulę - niewidomą kotkę, która całą sobą pokazuje, jak niezwykłym jest zwierzakiem. Właśnie tak - niezwykłym.
Bo można o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie "niepełnosprawna".

Tula i wszystkie podobne do niej zwierzaki codziennie opowiadają swoim opiekunom historie o odwadze, nadziei, radości i niezłomności. Usiądź, posłuchaj i czerp garściami, bo możesz dostać bardzo wiele.

I pamiętaj, że "najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu...".

niedziela, 16 sierpnia 2015

szczęście w nieszczęściu


tu zaczyna się nasza historia. w upalną niedzielę, gdy pani marta przybyła do kliniki, z wielkim kartonem. po którego rozmiarach możnaby się spodziewać, że przyprowadziła do nas co najmniej słoniątko. :) 



pierwszy dzień w szpitalu.
pudło wraz z zawartością i mocno zdenerwowaną właścicielką zostało zaproszone do gabinetu. słonia co prawda w środku nie było, ale zawartość i tak robiła wrażenie. po otawrciu pokrywy powitała nas seria gwałtownych kichnięć, których autorką okazała się maleńka, trójkolorowa kicia. zainteresowana zamieszaniem wokół siebie podniosła łepek do góy i pewnie spojrzałaby na nas wielkimi, zdziwionymi oczami, ale... oczu nie było. ani wielkich, ani zdziwionych, ani w ogóle żadnych. w miejscu gdzie pwinny być widniały dwie duże, brunatno-czerwone plamy. trzecia, nieco mniejsza, znajdowała się tam, gdzie zazwyczaj u kotów występują noski. 

maleństwo zostało dokładnie obejrzane przez doktora, a pani równie dokładnie przesłuchana. kotkę znalazła na ulicy, siedzącą sobie na między zaparkowanymi samochodami. była zupełnie sama (czy aby na pewno?) i bardziej zrezygnowana niż przestraszona. okazało się, o dziwo, że poza brakiem oczu, zwierzak jest w całkiem niezłym stanie. został jednak wysłany do szpitala na leczenie i obserwację, a pani - po deklaracji, że kociaka zatrzymać nie zamierza i zapewnieniach, że będzie aktywnie poszukiwać domu - do urzędu gminy, po "skierowanie".

stan małej okazał się efektem cięzko przebytego kataru (o któym możecie poczytać tutaj), ale przyczyny jej bezdomności niestety nigdy nie poznamy. czy była zagubionym  dzieckiem jakiejś wolnożyjącej kotki? być może, chociaż takie dzikuski raczej boją się ludzi. ta mała nie wykazywała ani odrobiny strachu. nadstawiała się do miziania, brana na ręce przytulała się do człowieka, nie broniła przed zabiegami pielęgnacyjnymi i leczniczymi. czy zatem doszło do tak ogromnego zaniedbania ze strony ludzi, z którymi miała styczność? może poprostu, gdy mały, puszysty kociak zaczął ropieć i śmierdzieć przestał być wymarzoną przytulanką i ktoś wolał go wyrzucić niż zaopiekować i leczyć?


niestety nie jest to wyjątkowa sytuacja. często tafiają do nas znalezione zwierzaki, któych wybawiciele nie zamierzają ich zatrzymać. w miarę możliwości pomagamy, staramy się skontaktować z fundacjami, któe mogą pomóc w znalezieniu domu, choćby tymczasowego, dla takich sierotek. próbujemy uniknąć - jeśli tylko to możliwe - opcji najgorszej, czyli schroniska. 
jednak nie wszystkie mają tyle szczęścia, żeby na swojej drodze spotkać taką własną panią Martę. żeby trafić na kogoś, kto zauważy, nie minie obojętnie, zatroszczy się, uratuje. 

tym razem - szczęście w nieszczęściu - historia chorego, bezdomnego malucha ma happy end, który będzie jednocześnie początkiem historii zupełnie nowej. mamy nadzieję, że nie jednej. ;)

1 komentarz: