Ponieważ w domu trwa kolejna runda niekończącej się walki z remontem mieszkania, Tula, która nie przepada za odgłosami narzędzi, towarzyszy mi w pracy. :)
Jest znakomtym kompanem - działa jak balsam na zszargane nerwy. Na jakimś uniwersytecie (zapewne w USA) robiono taki eksperyment na studentach. Zestresowani, mogli spędzać czas między zajęciami w pokoju pełnym szczeniaków. Sprawdzano chyba działanie kontaktu ze zwierzętami, jako lekarstwa na stres. Gdzieś coś czytałam, dokładnie nie pamiętam. :) Pomysł oczywiście okazał się strzałem w dziesiątkę, co nie jest niczym zasakującym, bo terapeutyczne właściwości zwierząt zna każdy ich właściciel. Ale Amerykańscy Naukowcy koniecznie muszą wszystko badać i ogłaszać, więc zbadali i ogłosili.
Gdybyście spotkali kiedyś tych Amerykańskich Naukowców, powiedzcie im, że kocięta działają tak samo dobrze. Obecność Tuli pomaga powściągnąć emocje nawet Szefowi Wszystkich Szefów, a to można uznać za ogromne osiągnięcie. Hm.... chociaż można też odnieść wrażenie, że sama czuje się niczym jakiś prezes-dyrektor i dlatego nie przejmuje się moim.
Mnie natomiast zaskoczyło, jak łatwo Tula zaadaptowała się do takiego stanu rzeczy. Martwiłam się, czy kolejne rewolucje w życiu tego dzieciaczka to aby na pewno najlepszy pomysł, ale, jak zawsze, martwiłam się na wyrost. Mała jakimś cudem nie zdążyła nabawić się urazu do weterynarzy i spędza czas w klinice (chociaż już nie w szpitalu) równie swobodnie jak w domu. Zaskakująco spokojnie podeszła do jazdy komunikacją miejską i tylko za pierwszym razem przestraszyła się ogłosu zamykanych z hukiem drzwi. Na kolejnym przystanku spała już spokojnie snem sprawiedliwego. :) Zuch dziewczyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz